"Adwokat Diabła" Taylora Hackforda po niemal 20 latach od premiery można bez wątpienia zaliczyć do klasyków gatunku poruszającego czy też nawiązującego do tematyki szatana i okultyzmu. Obraz
"Adwokat Diabła" Taylora Hackforda po niemal 20 latach od premiery można bez wątpienia zaliczyć do klasyków gatunku poruszającego czy też nawiązującego do tematyki szatana i okultyzmu. Obraz Hackforda trochę na nowo zinterpretował postać upadłego anioła i uchylił furtkę do kolejnych rozmów na jego temat. Jednak film stawia również pytanie dotyczące etyki prawniczej. Gdzie adwokat powinien znać swoje granice, a uogólniając kiedy człowiek powinien powiedzieć dość? Bo jak powiedział szatan wcielający się w rolę Ala Pacino (albo odwrotnie) "Próżność to mój ulubiony grzech". Młody obiecujący adwokat Kevin Lomax stojący u progu swojej błyskotliwej kariery, w tej roli niezły Keanu Reeaves wygrywa kolejną trudną sprawę i podczas świętowania dostaje ofertę od wielkiej nowojorskiej korporacji prawniczej. Niewiele się zastanawiając zabiera żonę i wbrew ostrzeżeniom swojej mocno wierzącej matki wyrusza spełniać swój amerykański sen. Tam z miejsca staje się najlepszym obrońcą w mieście w mniemaniu swojego szefa. Ponadto dostaje wielki apartament, poznaje nowych przyjaciół z branży i kontynuuje swój adwokacki byt z bardzo dobrym skutkiem, zaniedbując przy tym swoją piękną żonę i zapominając o istotniejszych rzeczach niż beznamiętna pogoń za pieniędzmi.
Genialne aktorstwo Ala Pacino, którego twarz po seansie właściwie można utożsamiać z twarzą Szatana, wyprowadza ten film na wyższy stopień. Filmowy Michael Corleone jest w tej roli po prostu obłędny. W intrygujący sposób pokazuje naszemu bohaterowi pokusy bogatego środowiska, a przy tym udowadnia mu, że ktoś taka tajemnicza osoba jak on stara się żyć codziennością zwykłego człowieka - porusza się metrem, ubiera się jak szarak, co może pokazywać, że szatan jest blisko ludzi, oczywiście w opozycji do Boga. Finalna scena filmu całkowicie pozwala "wyszaleć się" Alowi Pacino, który wciąż po "Zapachu kobiety" jest u szczytu formy. Osobiście scena, kiedy Antychryst opowiada o całym swoim spojrzeniu na Boga, świat i ludzi może współcześnie budzić podobieństwa do Wielkiej Improwizacji z "Dziadów, cz. III" Adama Mickiewicza.
Ci, którzy uważnie oglądali najlepsze filmy Romana Polańskiego, na pewno zauważą pewne podobieństwa i nawiązania w scenach obłędu żony głównego bohatera, w którą kapitalnie wcieliła się Charlize Theron. W swej roli wypadła niezwykle przekonująco, przypominając mi fantastyczną Catherine Deneuve we "Wstręcie". Z kolei sceny, kiedy widzi zmieniające się twarze kolejnych osób, może przypominać "Lokatora". Natomiast w scenie, w której opowiada o tym jak napastował ją John Milton, a następnie pokazuje poranione ciało przychodzi mi na myśl Dziecko Rosemary. Wydaje mi się, że Hackford na pewno doskonale zna kino polskiego reżysera.
Na pochwałę na pewno zasługuje też płynny montaż w ciągu całego filmu, szczególnie w scenie podczas pogrzebu przeplatającej się z burzliwym dialogiem Kevina Lomaxa z prokuratorem szukającym haka na jego szefa.
Obraz Hackforda na pewno bierze pełnymi garściami z klasycznych filmów o podobnej tematyce, jednak uwagę przykuwa nowatorski sposób przedstawienia szatana - jako takim, który jest wśród ludzi rozumiejąc ich myśli i potrzeby jak nikt inny, a ponadto starając się udowodnić, jak Bóg bardzo nie rozumie świata, który stworzył. Po seansie poza przemyśleniami egzystencjalnymi, moralnymi i etycznymi na pewno pozostanie wiele mówiący pusty śmiech Ala Pacino.